Gramoliła się pomału. Kwiecień był dopiero i trochę jeszcze zimno. Nie tak łatwo ogrzać każdą część ciała. Zwłaszcza na czczo. Krótkie nóżki z wojskową dyscypliną wspinały ciało po coraz wyższych piętrach …na tym byłam … na tym byłam … na tym też... Łapała coś po drodze i przegryzała coraz wścieklej głodna. Z białego domu – tego z zielonymi okiennicami – tryskał polifoniczny śmiech. Najlepiej znała głos kruchej blondynki, która po porannej kawie, poprawiała leniwie włosy i wychodziła na obchód po ogrodzie. Z narzędziami tortur. Uff! Dotarła do ostatniego piętra. Lekko spuchnięte, wilgotne dzwonka jej długiego ciała legły lekko i zaszkliły się w słońcu. Zanim zęby zatopiły się w soczystym liściu, szparki oczu przykrył cień. Czerń. Cios zadano lekko tępym narzędziem w potylicę.
233
BLOG
Komentarze