Lepiła życie z miękkiego, pierogowego ciasta, ciepłe szeregi księżyców z równymi falbankami. Pulchne dłonie gładziły złość. Fastrygowały poprute życie. Strzepywały smutek i paprochy .
Kochały ją drożdże i wielu, wielu innych. Pewnie dlatego, że im śpiewała. Wielkanocne baby, z wdzięczności, były pyszne do trzeciego maja. Zdarzało się, że coponiektórzy wyjadali z nich rodzynki. Na ich miejsce wkładali wyturlane kulki z brązowej plasteliny. Szmata nabierała wtedy odrzutowego rozpędu.
Siedem gąb w małym gnieździe mnożyło się jak przebacz. I te ciągłe przeciągi. Dziwne, że nigdy nie trzeba było wymieniać zawiasów w drzwiach wejściowych – pracowały jak wahadłowe. Otworzyli i jemu - Siedemdziesiątemu Siódmemu. Dali mu marynarkę i bilet. Potrzebował. Po dwudziestu pięciu latach w odosobnieniu.
Powody odwzajemnionej miłości.. łysawy brunet po szkorbucie zoczył filigranową blondynkę. Miała na sobie sukienkę w groszki, siedziała na płocie i majtała nogami. I odtąd, nie potrafił już bez niej żyć. Kiedy umarła, postanowił, że będzie wstawać jak ona, przed piątą. Pierwszej doby zrozumiał, że o dwie godziny dłużej szepcze: wielkieś mi uczyniła pustki.
Pustka. Lepiej wtedy nie patrzeć na listy zdobione słodką kaligrafią i stylistyką z przedwojennego gimnazjum.
Pustka. Zimny, okrągły ślad po lufie pistoletu parzył wspomnieniami przechadzek po opłotkach. Tak chcieli się dowiedzieć: gdzie ten jej tata.
Kiedy miała cztery lata stawała na zydelku i gotowała ziemniaki dla całej rodziny. W piwnicy mieszkali wtedy Dawid i reszta. Kto by myślał potem o jakimś drzewku. Podobno przeżyli, bo dostali nasze niedzielne ubrania.
A mama na czworaka, to w lewo, w prawo, to w górę i w dół.
A ona, ciągnąc tobołek z siostrą, chowała się pod stół.
A w piwnicy bracia. A gdzieś w lasach tata.
Świstał ostrzał.
Mniej więcej pośrodku,
między „niemieckimi” topolami za łąką, za rzeką,
a „rosyjskim” gościńcem za polami i dróżką,
lepiło się życie.
Komentarze